Między blokami

Oskoła – rzutem na taśmę

Udało się. Dzięki życzliwości i pomocy dobrych ludzi (dziękuję wiadomo komu!), w ostatniej chwili, rzutem na taśmie, udało mi się dotrzeć do jednych z ostatnich brzóz pozbawionych jeszcze nowych liści. Stały w grupie, na pięknej łące w Oliszkach, nad stawem i pod narwiańskim niebem. Ten moment, w którym brzoza napełnia się intensywnie wodą i węglowodanami z ziemi trwa najwyżej dwa tygodnie po ustąpieniu nocnych przymrozków. Pompuje te płyny z taką intensywnością, że w ciągu nocy wszystkie butelki powinny być pełne. Kiedy brzoza ma już liście, nie jest już tak hojna, by oddawać ludziom swoje słodkie soki.

I jutro, kiedy będę jechał po skapywany teraz i przez całą noc sok do Oliszek, krajobraz wzdłuż kruszewskiej drogi będzie zupełnie inny, niż był dzisiaj. Z każdą godziną wszystko się zmienia. Wszystko odżywa. Jutro będzie sobota – będzie ona bardziej zielona i witalna, niż piątek. A niedziela będzie bardziej, niż sobota. A poniedziałek będzie bardziej, niż niedziela.

Hałas w lesie

Pierwszego kwietnia, w jednoczesne Prima Aprilis i Śmigus Dyngus, pojechałem do lasu. Po drodze słuchałem „Rozmyślań” Marka Aureliusza, w których na pierwszych stronach dziękuje pradziadowi Catiliusowi Severusowi: …żem do szkoły publicznej nie chodził, lecz miał dobrych nauczycieli w domu, i nabycie przeświadczenia, że powinno się na to nie żałować grosza.

Ulice były prawie puste. Droga w kierunku Rybników, gdzie jest duży parking, karczma, las i moja ulubiona leśna rzeka, również. Rzeka nazywa się Czarna i jest prześlicznym, meandrującym przez lasy w amazońskim stylu ciekiem. Poszedłem wydeptanym trójkątem wzdłuż boiska, przez leśne skrzyżowanie, w kierunku pierwszej kładki. Tam jest już dostatecznie daleko od drogi, by było cicho. Miałem nadzieję na ciszę.

Przywitał mnie gwar ptactwa, a na pół-zielone drzewa i trawy aż się ruszały od rwących się do życia, podekscytowanych stworzeń. Wokół mnie latały, jak ruskie drony nad Ukrainą, kosy, wilgi, zięby, drozdy, pierwiosnki. Było gwarnie, ale radośnie i bezpiecznie. Tak gwarnie i ptasio, że Czarna z Rudą prawdopodobnie by oszalały z podniecenia.

Przed drugą, ciekawszą kładką, z której widać bobrze tamy i żeremie, spotkałem przy zejściu do wody, wielką, szarą ropuchę. Niektórzy boją się dotykać takich kreatur. Taka ropucha to z jednej strony dość obślizgłe i płochliwe stworzenie, ale gdy podniesie się tę dziewczynę do góry i spojrzy jej prosto w oczy, można poczuć ten ciężar, to napięcie mięśni gotujących się do ucieczki, ten jej strach przerażenia w oczach na spotkanie z tym olbrzymim, śmierdzącym i nie wiadomo czego chcącym, człowiekiem.

Wracając, położyłem się na ławce nieopodal parkingu i patrzyłem w niebo. Próbowałem, bez powodzenia, nie myśleć. Nagle, ni stąd, ni zowąd, zobaczyłem na tle nieba twarz starej kobiety.

– Spadło mi ciśnienie – oświadczyła.
– To może ja zadzwonię po karetkę?
– Spadło mi ciśnienie w oponach.


Mirabelka zakwitła

Włóczebny dünguuss

To genialne, poręczne urządzenie, posiadające funkcję automatycznego podawania wody pod ciśnieniem w wielu trybach, z pompą i zaworem zabezpieczającym, a także wygodną blokadą, może służyć do gruntowania ścian w remoncie, zraszania, spryskiwania lub podlewania roślin, zmywania powierzchni płaskich itd…

… dzisiaj posłużył do jeszcze innego celu.