
Chujnia bez grzybni

Dwudziesta i już ciemno
Jak we otchłani.
Za chwilę ciepłe kurtki.
I Boże Narodzenie.
Nabierające błyszczącej czerni owoce aronii przypominają, że to dziwne lato się w końcu skończy. Jej egzotyczne krzewy są obskubywane przez szpaki, wrony i wróble. Cierpkość aronii nie zniechęca ani ptactwa, które czerpie z nich węglowodany potrzebne do latania, ani właścicieli ogrodów, którzy wytwarzają z nich niepowtarzalne syropy, wina i nalewki. Jak to wszystko błyskawicznie minęło! Suchy i pozbawiony życia marzec! Uśpiony kwiecień! Nieśmiało budzący życie maj! Eksplodujący czerwiec! Lipiec, w którym wszystko działo się jak w erotycznym śnie zwariowanej natury! I wreszcie, rozpoczynający się właśnie sierpień, pełen feerii zapachów pól, sadów, ogrodów, tętniący smakami cierpkiego agrestu, obezwładniającej wiśni, malin słodkich jak mleczna czekolada, borówek zbieranych wprost z krzaka, porzeczek czerwonych, czarnych i tych najlepszych – białych. Wzgardzonych, najlepszych, najukochańszych mirabelek, a także śliwek robaczywek, których pestki odchodzą od miąższu tak, jak dobry mężczyzna powinien odchodzić od złych kobiet. Dojrzewających, miękkich jak papier, królewien gatunku jabłoni – papierówek. A potem wreszcie papryk – czuszek, chilli, pomidorowych, habanero, ostrych, słodkich, nijakich. Jabłek, od ich królowych antonówek po renety, przez kosztele, miodowe, gale, ligole, po glostery. Wszystko to już niebawem się skończy. Inhalujmy, wchłaniajmy, asymilujmy, pochłaniajmy, przyswajajmy. Lato…. to lato.
Nie zmrużyłem w nocy oka. Bezsenność. Obejrzałem ciurkiem cały drugi sezon serialu Vegi o kobietach mafii. Bardzo fajny. I dwa filmy Zanussiego, które znam na pamięć. Trudy problemów z zasypianiem wynagrodził mi taki wschód słońca za oknem sypialni. Sypialni, która miała być pokoikiem Małego.
Kuchnia. Wchodzi się w nią pod pawlaczem z boazerią z lat osiemdziesiątych. Egzotyczne kwiaty pnące się po ścianach. Na podłodze linoleum i gąsiory na wino. Ogromny, granitowy parapet. To na nim toczy się życie tego mieszkania. Termometr za oknem. Lodówka z przyczepionymi do niej fotografiami syna. Korkowa tablica, na którą przyczepia się głupie myśli. Na kaloryferze suszący się koper. Stół, przy którym je się codziennie jajecznicę. Miejsce, w którym codziennie myśli się o dziecku.