„Jesień trwa. Rdzawych liści czas… Kaloszy, peleryn i mgły. Jesień trwa. Szpetnej aury czas pod płaszcze się pcha. Wyziębia nam serca wiatr”.






„Jesień trwa. Rdzawych liści czas… Kaloszy, peleryn i mgły. Jesień trwa. Szpetnej aury czas pod płaszcze się pcha. Wyziębia nam serca wiatr”.
Jeszcze zielono, ale jest to już jesień kwaśna i przenoszona. Zielone się poddało, nie chce już walczyć o światło. Mchy są nasiąknięte wodą – chodzenie to prawie spacer po wodzie wespół z żabami i robakami. Mokre buty, mokra kurtka, mokre włosy, choć przecież nie pada i nie padało. Mniej jest świata, ale to, które jest, sprawia wszystko bardzo plastycznym. Odbija i zwielokrotnia tę zieloność, tę jesień, tę tęsknotę za nim.
Gromadzę stare zdjęcia rodzinne, skanuję je do chmury, wieszam po mieszkaniu obok zdjęć Syna. Stare, często podniszczone, fotografie, uruchamiają lawinę wspomnień. Ja, dwulatek, w kąpieli, pozujący do aparatu pani Gontar. Mama z jakimś nieznanym ani mi, ani jej kawalerem, na jakiejś studenckiej imprezie w akademiku przy Krakowskiej. Ojciec u pierwszej komunii. Znowu Heniek, też na jakiejś studenckiej imprezie. Uśmiecha się od ucha do ucha na tle ściany wyklejonej zdjęciami zespołów. Wreszcie tata na skałkach w Górach Świętokrzyskich. Wspinaczka i pływanie to były jego ulubione sporty.
Wspominam o tym, czego nie pamiętam. Bo albo byłem zbyt mały, by pamiętać, albo nie było mnie wcale. Odpływanie w przeszłość nie jest bezpieczne – przeszłość jest idealna. I zdjęcia, które robię teraz, wywołuję, drukuję, oddaję bliskim albo wkładam do losowo wybranych książek i teczek, też będą opowiadały o tym jak było idealnie w 2019. A idealnie nie jest, bo nigdy tak nie było i nigdy tak nie będzie.