Między kamienicami

Między blokami

Sklepiki, apteki, fryzjerzy, kwiaciarnie

Jakiś czas temu mieszkałem w jednym z bloków zgromadzonych wokół ulicy Wesołej w Białymstoku. Z ogromnym sentymentem wspominam ten fragment miasta, zamieszkały przez prawie samych starców. Wesoła to prosta, półkilometrowa ulica otoczona zwykłymi, czteropiętrowymi blokami zbudowanymi w latach 60. ubiegłego wieku. Przed każdym z tych bloków jest spora przestrzeń na trawniki, ławki i sporej już wielkości drzewa. Między krzakami można jeszcze znaleźć wejścia do schronów przeciwatomowych.

Przy ulicy Wesołej znajduje się wszystko, co potrzebne do codziennego życia. Choć do miejskiego rynku idzie się stamtąd około 10-15 minut, można całymi tygodniami nie wychodzić dalej, niż kilkaset metrów od domu. Przy Wesołej jest duży sklep Społem, pod którym staruszki sprzedają jajka, pietruszkę i chrzan. Jest też kilka mniejszych sklepików. Jest apteka, kwiaciarnia sklep AGD, poczta, weterynarz i sklep zoologiczny. Za moim blokiem jest wielki ogródek, gdzie można było uprawiać warzywa, a za nim – szkoła podstawowa. Nieopodal – przedszkole. Przy Wesołej działa do tej pory średniej klasy restauracja Kaunas, obok jakaś burgerownia. Znajdzie się też fryzjer, szewc i krawcowa.

Wszystko to umiejscowione jest w spokojnej, zielonej, bezpiecznej, sielankowej okolicy. Nudnej w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Swoje dwie psiny wyprowadzałem do parku za siedzibą Radio Białystok, który jest w zasadzie lasem i idzie się tam mniej, niż dziesięć minut.

Teraz mieszkam w dużo bardziej śródmiejskiej okolicy, ale bardzo sobie cenię te wszystkie małe sklepy, piekarnie, punkty usługowe, kioski z prasą, które i tu mogę znaleźć nie dalej, niż kilka minut na nogach od domu. Rano chodzę do piekarni po bułkę i do kiosku po gazetę. U miłego małżeństwa na rogu mogę zawsze coś wydrukować albo skopiować. Dosłownie sto metrów od bloku mam moją wspaniałą fryzjerkę Kasię, która zawsze poprawia mi humor. Kasia wynajmuje mały lokal od PSS Społem Sezam, w którym wiekowe ekspedientki są opryskliwe tylko dla tych, którzy trafiają tam przypadkiem. Dla tubylców są przekochane.

Celebruję ten rytuał niespiesznych zakupów, krótkich wymian uprzejmości i bezkonfliktowych uwag o pogodzie. Pod moim blokiem stoi jeszcze ławka, na której, czując wiosnę w powietrzu, powoli zaczynają siadać sąsiedzi, zupełnie jak bociany wracające co roku do swoich gniazd.

Brutality

Brutality, cimex lectularius, concrete, coccinella septempunctata, lack of sun and lack of free love.

Carski dworzec w Białymstoku

Już nie korzystam z dworców zbyt często. Zawsze fascynowały mnie, były tymi alternatywnymi centrami miast, gdzie krezusi spotykali się z żebrakami. Ci pierwsi traktowali je jako przykre, brudne miejsce, z którego trzeba jak najszybciej uciec do przedziału pierwszej klasy. Dla tych drugich – włóczęgów, wagabundów, trampów i kloszardów były to miejsca, w których mieszkali.

Teraz te dworce są już inne. Kiedyś na każdym większym dworcu musiała być całodobowa restauracja. To były często zacne lokale. Wstępu na teren pilnowali stróże, u których trzeba było uiścić „peronowe”, drobną opłatę powstrzymującą biedotę przed nocowaniem.

Przedwczoraj w nocy wybrałem się na nocną jazdę po mieście bez celu. Zajrzałem do dworca po remoncie. Elewację odnowiono, teren przed budynkiem uporządkowano, perony przykryto zadaszeniem, jednak to wnętrze robi największe wrażenie. Poprzedni układ przypominał jako żywo styl panujący w latach 90-tych. Ten aktualny jest nawiązaniem do carskiej przeszłości, jest efektowny i przestrzenny.

Kiedy mój pradziadek przyjechał tu na początku ubiegłego wieku ze Lwowa, z jedną walizką i głową pełną planów, musiał zobaczyć coś podobnego.