Myślę, że to dobry sezon dla polskiego filmu. Głównie dlatego, że w końcu zaczęliśmy się mierzyć z polską historią najnowszą. „Rewers” obejrzałem z zachwytem, z niecierpliwością czekam na „Wszystko co kocham” (widziałem wczoraj robiący wrażenie trailer), a teraz obejrzałem „Dom zły” Smarzowskiego. Po „Weselu” można było mieć wysokie oczekiwania. A odpowiedź na pytanie, czy zostały one zaspokojone, jest trudna.
Akcja filmu toczy się chronologicznie na dwóch płaszczyznach, ale w tym samym miejscu. Przenosimy się w mroźne czasy stanu wojennego, do gminy Lutowiska (jakże mi bliskiej) w sam środek Bieszczadów. W częściowo spalonym i zdewastowanym gospodarstwie toczy się wizja lokalna w sprawie zabójstwa i podpalenia. Jest mróz i wszyscy piją.
Dwa lata wcześniej do tej samej chałupy Zdzisława i Bożeny Dziabasów zawędrowuje przypadkiem nowy pracownik miejscowego PGR-u, zootechnik Edward Środoń. Z początku niewinna, choć intensywna libacja alkoholowa kończy się tragicznie. Właśnie tego dotyczy dochodzenie i wizja lokalna, a głównym podejrzanym jest Edward Sochoń.
Cóż, historia jakich wiele, tak jak wiele jest takich wesel, jak to pokazane w poprzednim filmie Smarzowskiego. Artysta jest konsekwentny w pokazywaniu tej Polski, której się wstydzimy, a która otacza nas na każdym kroku. Polski przepełnionych pociągów z niedomytymi pasażerami, Polski popołudni i wieczorów spędzanych przed telewizorem, polski o zapachu wódki pitej ze szklanek i zagryzanej ogórkami kiszonymi wydobywanymi ze słoika brudnymi paluchami. Polski kaca leczonego klinem zaraz po przebudzeniu.
Wszystko to dostajemy w filmie Smarzowskiego. Jest to film smutny i gorzki, tak jakby pijacka gnuśność polskiego wesela wyczerpała już wszystkie pokłady optymizmu, jakie można wydobyć z tej rzeczywistości. Pozostały już tylko mróz i zaspy zimą i błoto latem.
Właśnie te rzeczy interesowały mnie w tym filmie najbardziej – ów klimat polskiej prowincji, gdzie wszyscy piją i są dla siebie serdeczni tylko pomiędzy drugim a trzecim promilem, bo kiedy wódki w żyłach jest mniej, niż dwa, jest podejrzliwość, a kiedy więcej niż trzy – jest nienawiść i agresja. W filmie zagrali prawie ci sami aktorzy, co w „Weselu”, co jeszcze bardziej przekonywało, że ten świat jest wszędzie, tu i teraz.
Wątek kryminalny poprowadzony w „Domu złym” kupy się trzyma, choć w pewnym momencie intryga pomiędzy porucznikiem policji i prokuratorem z Krosna robi się zbyt zagmatwana. Wydaje mi się też, że Smarzowski jest lepszym socjologiem niż psychologiem w tym sensie, że obserwacje językowe czy obyczajowe wychodzą mu lepiej niż rysowanie dramatu i przeżyć psychologicznych postaci. Dobrym przykładem jest tu chyba jedna z ostatnich scen, gdzie Zdzisław Dziabas siedzi na łóżku przy leżącym obok synu z poderżniętym gardłem. Miało być tragicznie i przejmująco, a wyszła jedna z niewielu w filmie scen, w których „nuda, panie, nic się nie dzieje”…