Codziennik 154 – Poszwendanie się

Wczoraj się trochę poszwendałem. Myślałem o Synu. Co robi, co myśli, jak sobie radzi bez przedszkola. Patrzyłem w górę, na słońce. Myślałem o tym, jak już będziemy się mogli spotkać w spokoju i szacunku dla relacji syn-ojciec.

Codziennik 106 – Stanie na rękach

DSCF0642.JPG

To był rok 1982 albo rok 2017. Do dwóch małych chłopców z włosami jak kurczacze pierza przyszli ich ojcowie, żeby spędzić z nimi kilka szczęśliwych chwil. Czytali tym chłopcom książki, ustawiali wielopiętrowe zamki z klocków, przedrzeźniali się, wydawali głupie dźwięki, robili najgłupsze miny. Przytulali swoich jedynych synów, łaskotali ich po brzuchach. Ćwiczyli stanie na rękach. W końcu rozpoczynali z nimi ekstatyczne przewracanie się po materacach i wersalkach, a tym małym chłopcom pękały brzuchy. Ze śmiechu i z radości.

Codziennik dwudziesty – letting go

trapped monkey

Słuchałem wczoraj, jak Cory Muscara opowiadał historyjkę o tym, jak mieszkańcy Indii polowali na młode małpy. Myśliwy brał owoc kokosa, rozcinał w pół, opróżniał z zawartości, a do środka wkładał banana. 

Następnie połówki kokosa na powrót spajał, a w jednej z nich robił otwór tak duży, by małpka mogła do niego włożyć luźno łapkę, ale tak mały, by łapka zaciśnięta na bananie nie dała się wyciągnąć z powrotem. Kokos wieszano na drzewie.

Kiedy małpka próbowała wyciągnąć banana z kokosa, mogła go bez problemu złapać w środku, ale nie mogła wyciągnąć ręki wraz z bananem. Wówczas myśliwy bez trudu zbliżał się do małpki i wsadzał ją do klatki.

Małpka trzymająca banana, którego nie mogła wyciągnąć z kokosa, jest gotowa oddać się do niewoli, niż zrezygnować z nagrody, której i tak nie jest w stanie dostać.

Wierzę, że w ten sposób polowano kiedyś na małpy. Wierzę też, że małpy zachowują się w takiej sytuacji w ten sposób. Wierzę w to, bo sam jestem jak ta małpa.

Rezygnacja z myślenia o przeszłości, a przede wszystkim rezygnacja z ciągłych oczekiwań wobec ludzi, którzy wielokrotnie zawiedli, zdradzili, opuścili lub zwyczajnie skrzywdzili, jest trudna. Trudno zapomnieć o przeszłości, o własnych błędach, pomyłkach, ślepych uliczkach po których się chodziło. I nawet nie chodzi o to, by zapominać lub przekreślać przeszłość grubą kreską.

Jestem durniem, który żyje wspomnieniami, ale który nie potrafi powiedzieć sobie „let it go”!

Nie ma chyba dobrego wyrażenia po polsku, które by oddawało sens tego, co kryje się pod „lettin’ go”. Kiedy słucham medytacji Cory Muscary i innych ludzi, pojawia się ono bardzo często. Zwykle wtedy, gdy koncentrując się na własnym ciele, na oddechu, przychodzą różne myśli ze świata. Problemy, plany, obawy, przeczucia, troski. Wtedy trzeba powiedzieć sobie: „to normalne, że te myśli przychodzą, tak działa umysł, zaakceptuj je, niech sobie przychodzą i odchodzą – „just let them come and let them go”.

„Letting go” nie znaczy „odpuścić”, ale bardziej „przepuścić, pozwolić iść swoją drogą”, zgodnie z taoistyczną zasadą wu wei, zasadą  powstrzymywania się przed działaniem i pozwolenia rzeczom iść swoją drogą, jeśli działanie nie jest konieczne. Uświadomienie, że rzeczy, na które nie mam wpływu, mogą wyłącznie spowodować nieporządek w moim umyśle, a nawet doprowadzić do katastrofy.

Jeśli nie mogę wyciągnąć banana z kokosa, nie powinienem dać się złapać myśliwemu.

Jan Krzysztof Kelus śpiewał kiedyś „Na brzegu siedź i czekaj bez kija i bez wiosła, aż trup twojego wroga w dół rzeka będzie niosła”. 

Pozwolenie, aby rzeczy, które mierzą, bolą, nie pozwalają zasnąć i na które nie ma się wpływu, odchodziły z głowy tak łatwo, jak przychodzą, jest pierwszym krokiem do osiągnięcia najważniejszego celu w moim życiu w ramach wieloletniego projektu o kryptonimie MAŁY.