Codziennik sześćdziesiąty – jak gdyby nic

Pewnego dnia, za kilka, a może kilkanaście lat, przyjdzie taka chwila, że będę mógł powiedzieć sobie i Jemu: idziemy na spacer, na obiad, do kina albo na koncert. Bo przetrwaliśmy złe sytuacje i pokonaliśmy złych ludzi na naszej drodze. I nie zatruliśmy się ich złymi emocjami. I pójdziemy tak, jak gdyby nigdy nic.

Codziennik pięćdziesiąty dziewiąty – sklep mięsny

bóbr.jpg

Poszedłem dzisiaj do mięsnego.

Za ladą stała prześliczna, dwudziestoletnia blondynka. Taka w typie Zuzy Kołodziejczyk, tyle, że bez kolczyka w nosie. Nie wiem dlaczego taka kapitalna dziewczyna na co dzień kroi podgardla i wykrawa boczki.

W środku było gorąco. Pachniało zjełczałą słoniną. Powietrze miało konsystencję galarety z baru „Alternatywy”

– Przepraszam, nie działa klimatyzacja – powiedziała z nieśmiałością i chudym, delikatnym jak tyłek niemowlęcia wierzchem dłoni otarła czoło, pozostawiając na nim pozostałości świńskiej juchy.

Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie z poczuciem winy.

– Nie ma sprawy. Czy ma pani młodego bobra? – zapytałem.

– Nie mam bobra – odpowiedziała z tym razem frywolnym uśmiechem.

– Nie szkodzi – powiedziałem i obrzuciłem ją najchłodniejszym spojrzeniem, jakie mam.

– Dziękuję za to, jak pan na mnie spojrzał. Kończę o 14-tej. Pójdziemy na lody do kawiarni w rynku?

Kurtyna.

Codziennik pięćdziesiąty ósmy – szambo

szambo

Nazwa „szambo” pochodzi od francuskiego nazwiska Chambeau, choć nie wiadomo, kim ów Chambeau był i dlaczego to jemu przypadł ten wątpliwy zaszczyt. W każdym razie uważam, że szefowie działów promocji i reklamy polskich przedsiębiorstw produkujących i instalujących szamba osiągają w dziedzinie reklamy outdoorowej szczyty wyrafinowania, jak przystało na etymologiczne źródła nazwy swoich sztandarowych produktów.

Tę reklamę ze zdjęcia, podobną do większości innych szambowych reklam, mijam wyjątkowo często i jakoś mi się ona nieznośnie i niepokojąco kojarzy z celami moich. niestety ostatni rzadszych, przejazdów tamtędy. W tym przypadku, specjaliści od outdooru tej firmy puszczają oczko do klienta, zostawiając między betonowymi kręgami przestrzeń, dzięki której ich szambo będzie można opróżniać nawet do dwóch razy rzadziej, niż szamba konkurencji.

Niestety już nie żyjąca babcia Ania, dokładnie rok temu, pokazując mi, jak oprawiać kurę, powtarzała najważniejszą zasadę, wykraczającą daleko poza sztukę oprawiania mięsa i zarządzania nieczystościami: „Najważniejsze, żeby gówno nie wyciekło”.

Cóż, babcie umierają, a brudy wszelkiej proweniencji wyciekają i zatruwają powietrze, wodę, ziemię i ludzkie głowy. Jak śpiewa Poeta, oto czasy nadchodzą nowe!

Codziennik pięćdziesiąty siódmy – mój blok

33092237_10161378860425643_4488438787952607232_o

Mija już piąty rok, od kiedy mieszkam w tym bloku z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Decyzja o tym, by zamieszkać właśnie tutaj była jedną z niewielu dobrych decyzji, jakie podjąłem w ostatnich latach. Mieszkam w bloku starych ludzi, pelargonii na parapetach i kotów, które tutaj wszyscy dokarmiają, a te odwdzięczają się eksterminacją szczurów w śmierdzących kiszoną kapustą piwnicach.

Wraz z nadejściem wiosny, na przyblokowych ławeczkach zasiadają mieszkańcy. Wczesnymi popołudniami są to starsze panie, wieczorami ławki okupują sąsiedzi-mężczyźni. Te starsze panie na ławeczkach pod moim oknem są kompletnie głuche. Zadają sobie pytania, ale jako że nic nie słyszą, odpowiadają odpowiedziami bezpiecznymi, odpowiedziami dobrymi na każde pytanie.

– A jakie leki pani przyjmuje na serce? – krzyczy jedna do drugiej.
– Tak! – odkrzykuje druga.
– Burzę zapowiadali – krzyczy trzecia
– Dobrze, dobrze!

Na początku mówiłem do nich „dzień dobry”, jak wychodziłem z klatki i szedłem do auta, ale chyba mnie nie słyszały, bo tylko patrzyły jak na każdą osobę przechodzącą chodnikiem. Uznałem, że to trochę upokarzające mówić „dzień dobry” po raz czternasty i spotykać się z biernością. Więc przestałem mówić im mówić „dzień dobry”.

A gdy chodzę wyrzucić śmieci, muszę przejść obok tych ławeczek i jak wpadnie mi pod nogi jakaś puszka, butelka, opakowanie po czipsach, to wrzucam je do swojego worka.

Dzisiaj zrobiłem to samo. Przyglądały się temu te cztery panie. Idę do kontenera, a za sobą słyszę, jak jedna krzyczy do drugiej.

– Zobaczy pani, taki gospodarny, porządny mężczyzna, śmieci posprząta, ale „dzień dobry” to nie powie.
– Tak, dobrze – odpowiedziała druga.

Wkurzyło mnie to bardzo. Więc jak wracałem samochodem, zaparkowałem tą swoją czerwoną Corollą tuż za nimi (patrz zdjęcie). Nawet się nie obejrzały. Niby przypadkiem zatrąbiłem przez pół sekundy klaksonem. Obejrzała się. Jedna.