
Przeglądałem szpargały i znalazłem tę fotografię.
Uwielbiam to zdjęcie ze studniówki 1999, bo są na nim wszystkie wspomnienia z czasów, kiedy całe życie zdawało się stawać przed nami otworem i krzyczeć „Bierzcie z tego wszyscy!”.
Nauczyciele mówili o nas „Nieświęta Trójca”. To bluźniercze określenie oddawało całkowicie religijne namaszczenie, jakie nadawaliśmy naszemu licealnemu chuligaństwu.
Było nas trzech.
Na zdjęciu pierwszy od lewej stoi Bogdan. Dzisiaj robi wielką politykę gdzieś na zachodzie Polski, chyba we Wrocławiu albo Opolu. Podobno zgolił wąsa. Nie widziałem go już prawie dwadzieścia lat. Zaczął tu studia na polonistyce, ale podobno złamał serce jednemu asystentowi z Zakładu Oświecenia i Romantyzmu, który chodził za Bogdanem po mieście, dawał kwiaty, wciągał do taksówki, zapraszał do dyskoteki. Bogdan musiał opuścić miasto.
Po prawej Paweł. Romantyczna dusza. Czytał dużo poezji. Lorca, Rimbaud, Wojaczek, Bursa. Zakochiwały się w nim wszystkie dziewczyny z liceum. Był uwodzicielem o szerokim spektrum działania: od fruwających w obłokach romantyczek-humanistek po stąpające twardo po ziemi laski z klas matematyczno-przyrodniczych. Od pulchnych grubasek z pryszczami na policzkach nie rozstających się z granatowymi, powycieranymi sztruksami, po seksowne nimfetko-lolitki w krótkich spódniczkach, bluzeczkach na ramiączkach i blond warkoczykach spiętych w pedofilskie kitki.
Wystarczyło, żeby Paweł podszedł do takiej jednej stojącej na przerwie i czekającej tylko na to przy tych schodach, aby Paweł do niej podszedł, i powiedział „dla Ciebie piszę miłość ja bez nazwiska zwierzę bezsenne” i już było wiadomo, że po lekcjach Paweł nie pójdzie z nami na wino „Byk” do parku, nie pójdzie z nami na skwer przy Ratuszu popatrzeć na dziewczyny, nie będzie nam towarzyszyć w przeglądaniu książek w księgarni Akcent ani w obiedzie w barze Podlasiak, gdzie za 1,40 groszy braliśmy zawsze ziemniaki polane sosem pieczarkowym.
Pośrodku ja (wiem, zmieniłem się od tego czasu). Wtedy, tak jak i dzisiaj, nie reprezentowałem sobą nic ciekawego.
Czasami, gdy z Bogdanem zasiedzieliśmy się w Lalkach, około północy dołączał do nas Paweł, z szyją kompletnie ujebaną szminką, cały śmierdzący jakąś dziewczyńską perfumą. My go pytaliśmy jak było, a on z uśmiechem milczał. My go pytaliśmy, a on milczał.
Potem szedł do baru. Choć niepełnoletni, prosił Piotrka o piwo, które wtedy kosztowało 3 złote bez zniżki. Wracał do nas (a siedzieliśmy zawsze przy tym samym małym stoliku w samym kącie, przy szybie z widokiem na park). Wypijał jednym haustem połowę kufla i mówił, zawsze te same słowa:
„Tak, zjechałem tu nie w porę. Kto żyw, ten umiera pospiesznie. Jedną wolną już salę zamieniono na składzik. Pewnie już niedługo założą tu klamki”.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie...