Miałem pójść razem z małym. Nie wyszło. Poszedłem sam. Po to, aby zrobić zdjęcia wielkich maszyn. Na wielkie maszyny patrzy z podziwem. Pokazuje palcem miejskie autobusy odpoczywające na zajezdni w Kleosinie. Wzdycha zaaferowany sapaniem betoniarek, kręcących te swoje zabłocone gruszki, kiedy wyjeżdżają z placu budowy Trasy Niepodległości gdzieś za niestrzeżonym przejazdem w Klepaczach. Piszczy z zachwytu nad piskiem pociągu hamującego na dworcu Olsztyn Główny, a ten jego zaaferowany pisk słyszę lepiej niż pisk pociągu, gdy czeka, kiedy wreszcie wyskoczę na peron.
Miałem pójść razem ze szkrabem. Nie wyszło. Poszedłem sam. Poszedłem, żeby zrobić zdjęcia tych wszystkich pługów spychających śnieg z torów, pociągów naprawczych, elektrycznych drezyn, sypialnych i kuszetek z napisami po francusku, odstawionych na bocznicę. Poszedłem zobaczyć potęgę kolei.
Ta bocznica, gdzieś między Antoniukiem a Białostoczkiem, leży przy nasypie, którym jeszcze jeżdżą pociągi do Sokółki, do Grodna, do Suwałk i Augustowa. Kiedy mieliśmy 10 lat i spieprzaliśmy z lekcji w Szkole nr 38, szliśmy na te tory wielką łąką. Trawy, osty i pokrzywy raniły nam nogi. Potem szliśmy wężykiem wąską ścieżką między brudną i śmierdzącą rzeką, a ogródkami działkowymi, gdzie wszędzie rósł barszcz Sosnowskiego, ale wtedy nikt nie zwracał na niego uwagi.
Wspinaliśmy się, wbijając palce w sypki i suchy żwir na ten nasyp, siadaliśmy na skraju mostu, nad tą płytką i brudną jak diabli rzeczką i patrzyliśmy, jak wędkarze łapali w tym zasyfionym cieku robaki na przynętę Kładliśmy na rozgrzane tory kolejowe kamienie albo monety, jeśli ktoś z nas miał w ogóle jakąś monetę, bo wtedy pieniądze nie były do niczego potrzebne. Potem czekaliśmy niecierpliwie na jakiś osobowy, pospieszny albo towarowy. Nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Kiedy pociąg się zbliżał, przeganiając nas ostrym piskiem syreny ostrzegawczej, uciekaliśmy na skraj skarpy, przykrywaliśmy głowy i z rozkoszą słuchaliśmy dźwięku roztrzaskiwanych przez lokomotywę kamieni latających we wszystkich kierunkach, tuż nad naszymi spalonymi czerwcowym słońcem głowami. Kiedy już pociąg odjechał, szukaliśmy w trawie rozgniecionych monet, z których nie zostawało nic, poza naszą satysfakcją i naszym uwielbieniem dla niewyobrażalnej siły tych wielkich maszyn.
Więc wtedy byłem taki jak on. Podziwiałem siłę i energię wielkich maszyn i marzyłem, aby kiedyś zasiąść za sterem prawdziwej lokomotywy.
Dzisiaj interesuje mnie już bardziej to, jak to wszystko, więc i kolej, się degraduje, niszczy, rdzewieje i odchodzi w niepamięć. Mogę na to wszystko patrzeć z tego samego miejsca, z jakiego na to patrzyłem 30 lat temu.
Kiedy jeździłem dużo pociągami, najchętniej wystawiałem głowę za okno w te letnie zmierzchy, kiedy pociąg przejeżdżał przez przedmieścia mniejszych i większych miejscowości. To wszystkie te miejsca za garażami, gdzie odbywają się sekretne schadzki młodocianych kochanków, miłośników piwa pitego wprost z puszki albo tych wszystkich, którzy z nudy lubią po prostu patrzeć na przejeżdżające pociągi. Za tymi garażami są zawsze zasyfione i śmierdzące chaszcze z wydeptanymi ścieżkami, otoczonymi milionami opróżnionych butelek, puszek, opakowaniach po papierosach i miejscach po ogniskach.
Czasami warto na to patrzeć z mknącego pociągu, czasami warto na to patrzeć stojąc za tymi garażami.
Nie da się tego opisać, nie da się też złapać zdjęciem tego szczególnego zapachu torów kolejowych, kiedy po gorącym dniu przejeżdża po nim lokomotywa ciągnąca wagony podmiejskie pełne ludzi wracających ze szkoły w Białymstoku do domu w Łapach, odliczających, ile jeszcze dni zostało do wakacji. Jest w tym zapachu kurz, jest pył tych ostrych jak brzytwa kamieni, jest też woń rdzy.
Rdza jest najważniejszym składnikiem wszystkiego, z czego składa się kolej. Ze rdzy zbudowano lokomotywy, ze rdzy są wagony, tory kolejowe, druty i słupy, na których te druty wiszą. Ze rdzy są przejazdy kolejowe. Ze rdzy są maszyniści i konduktorzy. Ze rdzy są ci zatrudnieni przez rdzawe Polskie Koleje Państwowe pustelnicy przesiadujący w tych małych betonowych budynkach, gdzie w jednym oknie stoi zawsze jedna paproć, która również jest ze rdzy.
Poszedłem zobaczyć potęgę kolei. Wróciłem z rękami całymi we rdzy.
Miałem pójść razem z nim. Nie wyszło. Poszedłem sam.