Carski dworzec w Białymstoku

Już nie korzystam z dworców zbyt często. Zawsze fascynowały mnie, były tymi alternatywnymi centrami miast, gdzie krezusi spotykali się z żebrakami. Ci pierwsi traktowali je jako przykre, brudne miejsce, z którego trzeba jak najszybciej uciec do przedziału pierwszej klasy. Dla tych drugich – włóczęgów, wagabundów, trampów i kloszardów były to miejsca, w których mieszkali.

Teraz te dworce są już inne. Kiedyś na każdym większym dworcu musiała być całodobowa restauracja. To były często zacne lokale. Wstępu na teren pilnowali stróże, u których trzeba było uiścić „peronowe”, drobną opłatę powstrzymującą biedotę przed nocowaniem.

Przedwczoraj w nocy wybrałem się na nocną jazdę po mieście bez celu. Zajrzałem do dworca po remoncie. Elewację odnowiono, teren przed budynkiem uporządkowano, perony przykryto zadaszeniem, jednak to wnętrze robi największe wrażenie. Poprzedni układ przypominał jako żywo styl panujący w latach 90-tych. Ten aktualny jest nawiązaniem do carskiej przeszłości, jest efektowny i przestrzenny.

Kiedy mój pradziadek przyjechał tu na początku ubiegłego wieku ze Lwowa, z jedną walizką i głową pełną planów, musiał zobaczyć coś podobnego.