Bruce Chatwin „Ścieżki śpiewu”

Takie książki, jak „Ścieżki śpiewu” Bruce’a Chatwina, wrzucić by można do szuflady z napisem „literatura kolonialna”. Ta powieść, napisana przez przedwcześnie zmarłego na AIDS Chatwina, jest jednym z największych osiągnięć pisarza.

To opowieść drogi, relacja z podróży autora do Australii. Pisana w pierwszej osobie, zdaje sprawę życia na tym wielkim i wyjątkowym kontynencie, zarówno ze strony osiedleńców, jak i autochtonów. Tytułowe „ścieżki śpiewu” (Songlines) to skomplikowany system identyfikacji rodowej, tożsamości Aborygenów, ale także system umożliwiający komunikowanie i przemieszczanie się rdzennych ludów Australii, jakże odmienny od tego stosowanego przez mieszkańców Europy.

Autor rozpoczyna swoją wyprawę na południowym krańcu kontynentu. Jego przewodnikiem jest Arkady, przedstawiany przez autora jako Rosjanin, lecz z informacji biograficznych to zdecydowanie Ukrainiec. Wraz z Arkadym, Bruce’owi towarzyszy kilkoro Aborygenów. Podróż nie ma wyraźnego i jednego celu: Arkady jedzie załatwić interesy, tubylcy odwiedzić swoje terytorium, a bohater – rozszyfrować i zrozumieć tytułowe „ścieżki śpiewu”. Czasami dociekania autora i rozmowy z ludźmi mają charakter zgoła mistyczny, innym razem przypominają dociekania badacza-antropologa, innym razem podszyte są osobistymi dociekaniami. Irytująca jest powtarzająca się raz po raz triumfalistyczna konstatacja autora po kolejnej rozmowie: ach, przecież ja to już wcześniej wiedziałem! Drażni niekiedy fakt, że z książki wynika – oczywiście między wierszami – że za wiele rozmów autor był zmuszony płacić.

Główną słabością książki jest brak zdecydowania autora co do tego, czy podróż, którą opisuje, miała charakter mistyczny, czy też wyłącznie poznawczy, wręcz naukowy. Około połowy opowieść się urywa, a jej miejsce zajmuje wyciąg z zapisek podróżniczych Chatwina. Osobiste impresje przeplatają się tam z cytatami klasyków. Autor najwyraźniej chciał nam w ten sposób przedstawić tę bezcelową logikę wędrowca, włóczęgi, podróżnika. Brakuje jednak w tej opowieści struktury, tym bardziej, że pierwsza część książki taką strukturę wyraźnie zapowiada.

Paradoksalnie, wartością książki są więc zebrane w niej spostrzeżenia antropologiczne i etymologiczne. Być może jest to problem tłumaczenia, ale mistyka Chatwina nie przemówiła do mnie. Nawet tytułowe „ścieżki śpiewu” skojarzyły mi się – bardzo racjonalnie – z dwudziestowiecznymi geometriami nieeuklidesowymi, a konkretnie przestrzeniami dyskretnymi. W takich przestrzeniach poruszanie się od punktu do punktu nie odbywa się po liniach prostych i podobnie jest zorganizowana przestrzeń australijskich Aborygenów. Autor próbuje przekonać czytelnika do tej zupełnie innej perspektywy, jaką posiadają rdzenni mieszkańcy kontynentu, mnie jednak bardziej zainteresowały opisane tam niejako mimochodem skomplikowane i trudne stosunki między Aborygenami i kolonistami. Obawiam się, że autor, będąc Anglikiem, nie był w stanie wykryć i opisać istoty tych relacji między słabym tubylcem a silnym przybyszem.

Podsumowując, książka nie zachwyca jako całość, bo i jako całość najwyraźniej nie została pomyślana. Wbrew natomiast najwyraźniej intencjom autora, aby była duchowym przewodnikiem przez egzotyczny kontynent, służy jako niezłe źródło ciekawych informacji antropologiczno-socjologicznych.