
Władza zawsze wzbudzała moją niechęć. Unikam jej, jak tylko mogę. Zawsze, przy krótkich okazjach, gdy byłem tak zwanym „szefem”, tak naprawdę żadnym szefem nie byłem, bo nie potrafiłem wydawać poleceń, a dążyłem do dyskusji nad problemem. W związku z tym, moim podwładni mnie nie szanowali, bo ludzie potrzebują wykonywać polecenia szefa. To moja wielka wada, że nie potrafię wydawać poleceń.
Z przerażeniem obserwuję ludzi chełpiących się choćby okruszkami władzy, którą w jakiś sposób posiedli. Władzy nad petentem w urzędzie, władzy nad dzieckiem, władzy nad tym, kogo wpuścić do klubu. Ci ludzie, otrzymawszy choć odrobinę kontroli nad innymi, wysysają tę okazję do decydowania di sucha, do cna, do końca.
Popadam w smutek, gdy widzę tych ludzi głodnych władzy, spragnionych kontroli nad innymi jak żebrak głodny chleba. Każdy potrzebuje pożywienia, każdy potrzebuje miłości i wsparcia, ale czy władza jest na tyle słodkim narkotykiem, aby masturbować się nią, krzywdząc przy okazji niewinnych ludzi?